Rock In Summer Festival sobota w środku tygodnia.
Amfiteatr w środku dużego miasta. Doskonała pogoda. Tysiące zajebistych ludzi, którzy z uśmiechem spędzają doskonały czas. Rewelacyjne zespoły, może jeszcze nie te z największą czcionką na festiwalowych plakatach, ale z największym sercem do grania. To w skrócie przepis na doskonały festiwal w sercu Europy. Rock In Summer Festival.
Ok. Galopują konie z nagłówkiem. Poniosło piszącego. Prawie jak w natemat, ale co tam. W dzisiejszych czasach internetowej pisaniny nieważne są treści. Istotne jest złapanie czytelnika za myszkę. Jeśli się udało, to „gratulacja”, że zacytuję wieszczkę.
Nie lubię ruszać się z domu. No tak już mam. Ogromne tłumy wprawiają mnie w pewien dyskomfort, trochę paraliżują. Jednak czasem najlepszą odtrutką na wszelkie fobie, jest sprawienie sobie programu dyskomfort plus. Szczególnie, kiedy na scenie pojawiają się moi faworyci. Najlepiej tacy, o których jeszcze nikt… no dobra prawie nikt nie wie.
Przy Rock In Summer Festival, jako radio, maczaliśmy już palce w poprzedniej galaktyce. Było fajnie i dobrze, że impreza organizowana przez Go Ahead powróciła w tym roku.
Nie byłem wcześniej na niej osobiście. Zawsze słyszałem od znajomych: „fajna miejscówka”, daje radę”, „żałuj, że nie byłeś”. Czasem nie byłem, bo nie mogłem być, czasem… bo akurat kosiłem trawę.
Tym razem wszystko ułożyło się doskonale. Pogoda jak drut. Moje ukochane zespoły, wszystkie poznane w sumie niedawno. Dzieci chcą iść. Dzieci, maleńkie, prawie dwumetrowe kwilą – tato, tato zabierz nas… I tu taka dygresja.
Kiedyś mogłem pisać o nich, co mi się podobało. Mogłem, bo wiedziałem, że nie przeczytają. Składali dopiero literki w całość. Dziś nie jest tak łatwo. Sami piszą tutaj literki i składają je w słowa.
Zajebiście podoba mi się w nich to parcie do przeżywania muzyki. Wyprawy na te wszystkie festiwale i nasze rodzicielskie sms-owe czuwanie po nocy… jesteście już w pokoju… czemu nic nie piszesz… uff dzięki Bogu… . To oczywiście pierwiastek żeński każdego rodzicielstwa.
I tu dygresja druga. Kochani rodzice, a pisze to jako prawie 50-letni pierdziel. Dajcie swoim dzieciakom odrobinę luzu. Nie bójcie się tak o nich, jak nie baliście się o siebie kiedyś. Jeśli dzieci nie są trzymane na krótkiej smyczy świętojebliwej hipokryzji, nie oszaleją, brykając samotnie. Mogą wykazać się większą mądrością życiową, niż wy sami, przed laty. Zawsze myśle sobie, co czuli moi rodzice, kiedy wybrałem się na swój pierwszy festiwal… tramwajem… do Hali Sportowej w Łodzi… bez komórki… bo jej jeszcze nie miałem w 1988 roku. To zasadniczo inna opowieść, która kiedyś może powstanie.
Pakujemy sprzęt, do nagrywania wywiadów i razem z Anką, i Idalią jedziemy daleko. Daleko do Parku Sowińskiego. Generalnie północno – zachodnia część Warszawy to dla mnie jakby inne miasto. Rowerem ciężko dojechać, autem jeszcze gorzej. Na szczęście na ulicach święto, więc podróż przebiega sprawnie.
Na miejscu, krótkie powitanie z ekipą Go Ahead, którzy organizują Rock In Summer Festival i montujemy się do wywiadu z Welshly Arms. Sam i Mikey już siedzą pod parasolami rozstawionymi na zapleczu. Piękna pogoda i komary atakujące z zarośli wprawiają nas w doskonały nastrój. No sypiemy żarcikami i czekamy w słońcu.
Wreszcie nasza pora. Podchodzimy i witamy się. To miłe uczucie, kiedy oni pamiętają nas i ich pobyt w radio. Sam opowiada Annie gdzie powiesił gadżet Led Zeppelin, który dostał od niej podczas ostatniej wizyty. Rozmawiamy o polskim jedzeniu, które zdaniem wokalisty jest zajebiste i umawiamy się na tradycyjnego schabowego, z genialną kapustą, którą przyrządzi „nasza żona”.
Sam wywiad przebiega bez większych problemów. No… może poza pierwszymi minutami… które się nie nagrały… Ten recorder dźwięku jest taki skomplikowany, że po chwili zorientowałem się, że trzeba wcisnąć przycisk record.
Pojawiamy się pod sceną. Rozdajemy koszulki i okulary. Niektórzy ewidentnie traktują mnie jak sprzedawcę garnków lub zwykłego naciągacza. Dziwak jakiś taki, co to podchodzi z zaskoczenia i daje coś za darmo. Rozmowa, uśmiech rozwiewa wątpliwości u niewiernych. Wiernych nie trzeba przekonywać, za moimi plecami trwa wielka i szybka rozbiórka radiowych dobroci.
Sama radiowa Dobroć, czyli Anna rozsiewa uśmiechy w ramach akcji „przytul koalę”. Tyle uścisków Park Sowińskiego nie widział. Tymczasem ja śpiewam sto lat przez telefon, Radek czaruje uśmiechem, a na horyzoncie pojawia się Marta, która majestatycznie wkracza na teren festiwalu. To znak, że trzeba się ewakuować pod scenę. Sonbird zaczynają grać.
Rock In Summer Festival Sonbird
Co powiedzieć. Dawno nie widziałem tak zajebiście grających dzieciaków, którzy tworzą muzykę sięgającą gdzieś do moich korzeni. Młodzi wiekiem i zdaje się starzy swoim czuciem dźwięków. Dziecięca radość bycia na scenie i dojrzałość w tym co proponują. Do tego kawałki, których po prostu chce się słuchać.
Swoją drogą dawno nie widziałem, aby zespół rozpoczynający festiwal zgromadził pod sceną taki zacny tłum, pulsujący w rytm kolejnych piosenek. Chłopaki, nie spieprzcie tego 🙂
Kiełbasy mają wzięcie, piwo wiadomo, leżaki też. Z koszulek zostały xs-ki. Szukam odpowiednich kandydatek i po chwili wszystkie znajdują swoje właścicielki. Tych food tracków mogłoby być więcej – słyszę za plecami – i kibelków też. Najgorzej biadolą mięso-oziębli, no oni mają spory problem, a jeść się chce. Piwo, póki co leje się bez przeszkód i jak smakuje. Piję jedno, a w kieszeni czuję, jakbym przechylił cztery :). Czary panie jakieś.
Rock In Summer Festival Welshly Arms
Welshly Arms zaczynają swój energetyczny występ. Mam wrażenie, że Sam Getz jest po prostu muzyką. Wypełnia sobą i swoimi gitarowymi popisami całą scenę. Zasadniczo środek i lewą stronę, po prawej eksploduje wulkan wokalno – tanecznej mocy pod nazwą „Bri & Jon Bryant”.
Tego po prostu dobrze się słucha i rewelacyjnie ogląda. Nie wiem na czym skupić uwagę. Welshly Arms to genialna mieszanka rocka, popu i elektroniki, podlana blues’owym sosem. Doskonałe kawałki podane w najlepszym stylu.
Rock In Summer Festival BØRNS
Słychać piski.BØRNS pojawił się na scenie. To są chyba Borsjanki – mówię do Anny. Tak, ale niektóre z nich mogą być Landelrjankami – odpowiada. No fakt. Siła sióstr, które mnożą się pod kolejnymi flagami …janek. Folrencjanki, Sheeranki, Letorjanki. Nie ogarniesz mocy muzyki. Będziemy mieli zaraz wywiad z nim. – dodaje Anka. Na Cigarettes After Sex nie zdążymy – odpowiadam zaniepokojony. Daj spokój zdążymy – odpowiada.
Znowu siedzimy na zapleczu i czekamy na Garretta, który wygląda dziś jakby był na wyprzedaży w Smyku. Na szczęście ciuchy leżą na nim jak na modelu. Tak sobie oceniam, jedną ławkę dalej, wciągając kluseczki z sosem grzybowym. No ten catering gwiazd nie może się zmarnować, późno już, a bemary pełne.
Rock In Summer Festival Nothing But Thieves
Czekamy, a Nothing But Thieves grają obok w siatkonogę. W samych skarpetkach. Z amfiteatru dochodzą pierwsze oniryczne dźwięki Cigarettes After Sex, robi się błogo. Mam wrażenie, że Conor i ekipa dostosowują odbicia do nieśpiesznego rytmu jaki narzuca ekipa z Texasu.
Przecież możesz iść pod scenę. – mówi Anna. Ja wiem, że mogę, ale obowiązek pracy zespołowej trzyma mnie na miejscu. W końcu CAS słychać doskonale i bawimy się świetnie. Po pewnym czasie okaże się, że lepiej by było, gdybym poszedł. Nie uprzedzajmy zdarzeń.
Kamera, akcja. Anna nagrywa swój najlepszy wywiad w życiu na jedną kamerę. Druga się rozładowała. Po prostu KTOŚ jej nie wyłączył po rozmowie z Welshly Arms. Zdarza się. Ten błysk w oku, te pytania. Anna w swoim żywiole, BØRNS świetnie się bawi. Pokazuje karciane sztuczki. Jest! Mamy to… kilka dni później okaże się, że KTOŚ źle ustawił mikrofony i nic się nie nagrało. Tak to jest dać urlop producentowi w takim czasie 🙂 Na szczęście Anna ma zdjęcie z BØRNSem…
Na szczęście udaje mi się złapać Conora w instagramową sieć. W samych skarpetkach. Jest radość.
Rock In Summer Festival Cigarettes After Sex
Wchodzimy do amfiteatru i naszym oczom ukazuje się kilka tysięcy osób, bujających się delikatnie w rytmie sączących się subtelnie ze sceny kolejnych kawałków Cigarettes After Sex. Przytulam mocniej swój podpisany wcześniej winyl i pozwalam płynąć muzyce.
Po dźwiękowym masażu i kilku rozmowach na koronie amfiteatru, nagle w Parku Sowińskiego wybucha soniczna bomba atomowa. Nothing But Thieves sprawia, że wszystkim chce się bardziej i bardziej, aż nagle Sorry. Rozjeżdżamy się do łóżek taksówkami z Amsterdamu.
Chciałoby się powiedzieć. Do zobaczenia za rok…