Krótka historia zaginionych komiksów. RELAX
Przeglądam antologię opowieści rysunkowych Relax, wydaną przez Egmont. To jak kapsuła czasu, która przypomina dawne chwile. Z każdą planszą wspomnienia odżywają na nowo, przez chwilę szare obrazy wypełniają się kolorami.
Kiedy patrzę dziś na mojego syna, który ustawia komiksy, jak dzieła sztuki, to mam wrażenie, że historia zatoczyła koło.
Gdybym miał dziś zaprosić młodych ludzi na wycieczkę w tamte czasy, zacząłbym w pewnym markecie, który umiera na naszych oczach. Wygaszone stoiska, półki z rozstawionym towarem, aby sprawiał wrażenie, że coś jest, mogą być dobrą wizualizacją opowieści sprzed lat. Jednak wnętrze tego marketu dziś, to i tak świat luksusu.
Jeśli checie przenieśc się w tamte czasy, to wyobrażcie sobie jeden regał, na którym nie ma nic.
Mieszkasz w szarym blokowisku, które i tak wygląda lepiej niż inne starsze, szare blokowiska wokół. Nawet trawa wstydzi się wychodzić tutaj wiosną. Mamy jednak plac zabaw. Jakiś bardzo mądry człowiek kazał wokól drabinek wysypać czerwony żwir. Z bezpieczeństwem bawiącej się młodzieży nie miało to wiele wspólnego, ale jak wyglądało. Przynajmniej jak spadniesz nie widać krwi. Mamy jedną huśtawkę, chyba kurwa jakąś rakietę, bo jest tak wąska, że nie sposób do niej wejść i takie zapętlone rury, w kształcie wielkiej rury… aaa… i to drzewo co nie chce uschnąć, ale strach na nie wejść, bo wygląda jakby już się złamało. Zestaw podwórkowych zabawek jest powielony przed kolejnymi blokami. Tylko tamci nie mają drzewa, mają czerwony żwir.
Lubimy siadać w tej rurze. Ktoś chciał tym wydarzeniem architektonicznym, wydobyć z nas energie do ćwiczeń. Rury ułożone w rury zachęcały wyłącznie do niewygodnego siedzenia. Niewygodnego, bo wrzynały się nam się te rury w dupska. Trzeba było odrobinę wysiłku, talentu osiedlowego fakira, aby rozłożyć swój ciężar równomiernie i dało się siedzieć. No to siedzieliśmy, a jak nie siedzieliśmy to graliśmy w piłkę obok na klepisku , tym ze wstydliwą trawą.
I tak siedzimy. Znowu przegraliśmy. Może jestem złym bramkarzem, może złym obrońcą. Innych pozycji nie pamiętam. Na osiedlu, w którym znajdują się mieszkania piłkarzy Widzewa i ŁKS-u, zwycięstwo jest ważne.
Ważne jest i dla nas, ale bez przesady. Mamy tematy zastępcze. Jak już siedzimy, to wymieniamy się informacjami ze świata. Świat nie był wówczas tak duży, jak teraz. Ktoś coś usłyszał od starych, coś widział sam, coś powtórzył, co powiedział ktoś. Czarna wołga jest, jakby dziś powiedzieć, tematem wiodącym.
Często przeglądamy prospekty. samochodowe, czasem świerszczyki, ale to już u Bolka w domu. Jego tata jeździ często w delegacje do Szwecji. Dzięki niemu, przynajmniej z tym obszarem światowego życia, jesteśmy na bieżąco.
Jakoś tak niespodziewanie, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak pojawia się w naszej rurze Relax. Kto go przytargał? Powołajcie komisje Antoniego, no nie pamiętam. Pamiętam, że te obrazkowe historie wciągnęły mnie bez reszty.
O komiksach prawdziwych komiksach słyszeliśmy, że są i że są fajne, ale były „tam”. To „tam” znajdowało się dalej niż nasz świat. Tutaj póki co rarytasem było rysunkowe wydanie Koziołka Matołka czy Gapiszon, przemianowany później na Kwapiszona.
Komiksy pojawiały się jako obrazkowe historie w gazetach. Krótkie oddechy od codzienności, zbyt krótkie aby były wystarczające. Pamiętam, że wycinałem je i zbierałem . Głownie Tytusa, Romka i A’Tomka i Kajko i Kokosza, Gucia i Cezara ze Świata Młodych. Potem jeżdziliśmy na Górniak, albo rynek Bałucki, aby zdobyć Kapitana Żbika. Jak wszystko w tamtej rzeczywistości, tak i komiksy, znikały szybko z kioskowych półek, aby zacząć drugie życie w drugim obiegu, na bazarze, po oczywiście wyższej cenie. Na straganach można było czasem dostrzec leżące i kuszące swoim kolorem komiksy z zachodu. Superman uśmiechał się zalotnie, Batman wydawał się czekać i musiał jeszcze trechę poczekać. Cena tych rarytasów przyprawiała o zawrót głowy, tak więc wycieczki przypominały zwiedzanie muzeum, tylko pod gołym niebem.
Lubicie zbierać makulaturę? My lubiliśmy. Dziś to już nie tak modny temat. Po prostu segregujemy śmieci. W czasach wstydliwej trawy zbierano makulaturę w różnych celach. Najczęściej w szkole. Która klasa zbierze najwięcej w nagrodę coś tam dostanie, albo zrobi. Coś tam wtedy miało wielką moc. Kiedy nie można nic, a nagle można coś tam, to się człowiek stara. Targaliśmy związane sznurkiem gazety, stare książki. Na własnych plecach. Rodzice nie podwozili nas samochodami. Te ostatnie nie były wtedy tak popularne.
Stosy makulatury walały się zawsze na tyłach klas, w których się uczyliśmy. Najczęściej za ostatnim rzędem ławek. Moim ulubionym zajęciem na przerwach było grzebanie w stosach papierów. Zawsze można było znaleźć jakieś skarby, które przestały być czyimiś skarbami. Tak stałem się posiadaczem wybrakowanego komiksu o Batmanie. Pokleiłem go plastrem i długo wpatrywałem się w rysunki. Słowa nie były do końca przyjazne, ale zrozumiałem, że czasem jest OK (czytaj, jak ja wtedy – oka), głownie po wyciągniętym w górę kciuku bohaterów. Najważniejsze było jednak to, że w moich rękach pojawił się prawdziwy komiks. Amerykański.
Relax był czymś niesamowitym. Taką trochę komiksową Ameryką. Zbiorem wielu narysowanych marzeń, opowieści. Wydawał się wtedy taki gruby i taki jednocześnie, z dzisiejszej perspektywy, siermiężny. Wydrukowany na szorstkim papierze, przybliżał mniej szorstkie historie. Za jednym zamachem dostawało się kilka historyjek. Czekało na zakończenie wątków. W Relaxie pojawiały się historie, które nie przypominały już tych dziecinnych komiksów. To był już kawałek świata, chociaż w naszym własnym, polskim wydaniu. Na Relax się polowało. Błagało panią kioskarkę, żeby odłożyła. Wymieniało zeszytami i czytało. Istniała giełda wymiany. Czasem udało się zdobyć dwa takie same numery, to wymieniało się jeden z nich z kimś innym. Nie wszystkie wydania udało się zdobyć, więc niektóre historie pozostały niedokończone.
Kiedy na Festiwalu Komiksu w Łodzi dostałem Antologię Opowieści Rysunkowych Relax wróciły wspomnienia. Orient Man, Zabawne dżdżownice i Bajki dla dorosłych Christy, bliskie spotaknia z dinozaurami czyli Najdłuższa podróż. Mogłem wreszcie przeczytać zakończenie Tajemnicy Kipu, komiksu który tak rozpalał moją nastoletnią wyobraźnię.
Przez lata zbierałem kolejne historyjki obrazkowe. Po Relaxie pojawił się komiks Fantastyki, który przyniósł Funky Kovala i Yansa. Do kolekcji wpadły komiksy piastowskich historii, fantastyczne opowieści Danikena, cudowny Szninkiel, saga Thorgala. Wszystkie z trudem zdobyte zeszyty piętrzyły się powoli na półce. Z biegiem czasu wylądowały w pudle, jako pamiątka czasów. Białe kruki, czekające na nowe pokolenie zaczytanych, a ja zagoniony dorosłym życiem, straciłem kontakt z komiksową rzeczywistością. Być może to wina nowych czasów. Ilości dostępnych komiksowych tytułów, których z każdym rokiem pojawiało się więcej. Gdzieś zanikł instynkt zdobywcy, bo co tu zdobywać, kiedy wszystko znajduje się w zasięgu ręki.
Po latach wyciągnąłem je z szafy, aby przekazać synowi. Młody z radością rozpoczął kartkowanie od Funky Kovala, co nie spotkało się ze zrozumieniem mojej żony. Uważała, że nagość w połączeniu z przemocą, nawet rysunkowa, to za dużo dla kilkulatka. Schowała całą kolekcję, zostawiając w rękach syna piastowskie opowieści, jako odpowiedni dla jego rozwoju element świata komiksu. Schowała tak dobrze, że do dziś nie możemy ich odnaleźć. Zupełnie jakby znalazły się w tej samej skrytce, co bursztynowa komnata. Przechowywana pieczołowicie, z trudem zdobyta kolekcja rozpłynęła się, jakby jej nigdy nie było.
Siła oddziaływania Relaxu była w tamtych czasach ogromna, do tego stopnia, że okładkowe ilustracje zostały do dziś w mojej pamięci. Tylko nikt nie pamięta gdzie szukać w naszym domu zaginionych zeszytów.