Notes cz.11 – Kręcimy teledysk. Lepiej Nie Pytaj

Siedzieliśmy w studio Radia Manhattan. Ha ha … ta piękna nazwa określała pomieszczenie dwa kroki na trzy kroki, w którym na co dzień Ziólek i Mechu produkowali reklamy i jingle. Magiczną historią tego miejsca była majestatyczna obecność czterośladowego magnetofonu marki Tascam.

Dzięki niemu, nasze nieśmiałe marzenie, mogło stać się faktem.

Zapytałem prezesa Tomka czy istnieje taka możliwość, aby młody zespół mógł coś zarejestrować na taśmach.
– Twój – spytał się zza biurka Tomek
– No … w sumie mój
– To po co się pytasz.

Wieczorem zwieźliśmy, z pomocą Oleja, perkusję Olka, piece Łukasza i Krakusa, i zaczęły się przygotowania. Nad wszystkim czuwał Tytus, który podjął się roli, którą dziś szumnie nazywamy producenta, wtedy po prostu, człowiek znający się na rzeczy, zaproponował gówniarzom pomoc.

Bogdan, ówczesny dobry duch rocka w Łodzi, pasjonat i człowiek dusza, usłyszał o naszych wygibasach wieczornych. Spytał się czy może nam jakoś pomóc. Pewnego dnia wpadł z kamerą Tele 24, w której to telewizji miał swój kultowy program.

Pomysł był prosty. Na końcu wielkiego korytarza, w blokowiskach Manhattanu, znajdowało się miejsce do którego wszyscy od dawna wrzucali jakieś śmieci.

– Wyglądacie jak grunge’owcy, to w tym śmietniku będzie wam do twarzy – zaśmiał się Bogdan.
– Nooo w sumieeee – przytaknęliśmy.
– Będziemy mrugać światłem w trakcie ujęć, to uzyskamy efekt strobo – dodał.
– Ahaaa

Na wysłużonym biurowym jamniku, odtwarzaliśmy płytę z naszym kawałkiem, zgranym przed chwilą na płytę, dzięki jednemu z pierwszych w Łodzi cd recorderów. Powtarzaliśmy ujęcia, a ja tarzałem się w papierach. Nikt z nas nie wiedział, że pod stertą papierzysk piętrzą się metalowe blachy. W pewnym momencie, skacząc poczułem ból. Moje nowe, piękne liwajsy, kupione za pierwszą wypłatę, uśmiechały się wielką dziurą na kolanie, która napełniała się krwią.

Kilka dni wcześniej poznałem fantastyczną dziewczynę. Zupełnie z innego świata. Grzeczna, kulturalna, niemożliwie inteligentna i zabójczo piękna. No po prostu księżniczka z bajki :). No zakochałem się. Tak po prostu, co zrobić. Chciałem jej zaimponować. Zakompleksiony chłopak zapragnął pokazać jej jaki jest rewelacyjny … i … zaprosiłem ją na kręcenie teledysku. Superprodukcja na jedną kamerę i migające światła, ale jak brzmiała jej nazwa. Kręcimy teledysk! Ha!

– Stop! O k….. ale boli – krzyczę.
– O dżizas! … Stary! Co ty zrobiłeś – słyszę głosy kumpli.
– Spoko, spoko zaraz to załatwimy – odpowiadam

W końcu medice cura te ipsum. Wychodzę z wąskiego korytarza i próbuję podwinąć nogawkę. Dzwony klasycznie piękne kończyły swoją cudowną szerokość w połowie łydki, dalej prezentowały się jak rurki. Niewiele myśląc, ściągnąłem je, stojąc przodem do całej ekipy. Przy pomocy ligniny zatamowałem krwawienie. Moja pięknie błyszcząca się w mroku … wróć … miejsce, w którym plecy kończą swoją szlachetną nazwę, wypinało się w pustą przestrzeń korytarza, w którym słychać było zbliżające się kroki.

– O Boże – usłyszałem za plecami głos Moniki …