Byłem w kinie … niestety :)

Dziś kilka przemyśleń na gorąco, po spotkaniu z kulturą 🙂

3D zabije filmy – Wielki Gatsby

Właśnie wróciłem z kina. Obejrzałem film, który powinien stać się jednym z moich ulubionych, tegorocznych filmów. Powinien, ale…

Pozornie wszystko w tym obrazie jest dobre. Aktorzy nie schodzą poniżej poziomu. Scenografia oddaje ducha epoki. Nowoczesna muzyka umiejętnie spaja tamte, pełne szaleństwa czasy, z dzisiejszymi. Staje się łącznikiem i tłumaczem emocji. Scenariusz, znany od dziesięcioleci, dobrze opowiedziany na nowo… ale … Niepotrzebnie rozwodniony scenami dedykowanymi efektom 3D.

Mam wrażenie, że Gatsby zachorował na hobbitozę. Choroba charakteryzuje się nadmiernym rozpulchnieniem scenariusza, przez co zatracony zostaje rytm, tempo, pazur opowiadanej historii. Zbyt wiele czasu twórcy poświęcają wymyślaniu miejsc pod efekty 3 D. Czasem miejsc żałośnie sztucznych.

Efektem nikomu niepotrzebne dwie i prawie półgodziny. Akcja zwalnia i przygasa, wieje nudą. Tyłek przypomina, że siedzę za długo. Po dwóch godzinach modlę się w duchu „do brzegu, do pointy, gdzie jest koniec”.

Na cholerę to 3D, że się spytam retorycznie na koniec.

MTV czyli wstyd telewizji

Drugim efektem dopełniającym niesmak wczorajszej wizyty w kinie były reklamy. W szczególności jedna. Promująca stację, która nie słusznie w swojej nazwie ma słowo music. Nagromadzenie debilnych, wulgarnych, niesmacznych, złych, prymitywnych, kretyńskich fragmentów, czegoś co nazywa się programem, przelało czarę.

Jak pusty mózg trzeba mieć, żeby to obejrzeć?! Jak bardzo legenda odkleja się od marki. Gdzie zmierza stacja, która na początku lat 90-tych kształtowała gust mojego pokolenia. Gdzie spadkobiercy Paula Kinga, Raya Cokesa. Czasów prostych w formie programów, z interesującymi prowadzącymi i dobrą muzyką.

Dziś z telewizora wylewa się reality gnój.

Hasło nie oglądaj telewizji, bo będziesz miał w głowie glisty – nabiera dzięki MTV nowej mocy.