Notes cz.2 Casting

Przed wieżowcem, na łódzkim Manhattanie, przy ul. Sienkiewicza pojawiły się tłumy. Młodzi, zdolni, szpanujący swoim oczytaniem i osłuchaniem, lub znajomością tytułów … czasem to wystarczało, jak i dziś, aby zadać szyku i zrobić wrażenie. Generalnie zjazd gwiazd z wszystkich uczelni i wydziałów, poza Akademią Medyczną … hmm wiadomo:)

Prym wiedzie kulturoznawstwo, są poloniści, humaniści i wszyscy inni -iści. Studenci filmówki zachowują się jakby mieli już angaż w kieszeni. Wiadomo nie takie egzaminy w życiu zdawali. Najlepsze fryzury i super ciuchy kłębią się wokół, o ile ówczesną modę z dzisiejszej perspektywy można określić „super”. No po prostu Montparnasse w centrum szarej, włókienniczej Łodzi.

Lekko zagubieni stoimy i my. Jak zwykle, kiedy wokół pojawia się zbyt wiele obcych twarzy, tracę cały rezon. Komar nadrabia miną. Próbuje go przekonać, żeby też poszedł, w końcu ma dobry głos. Odpowiada, że zobaczy jak się sytuacja rozwinie.

Wszystko wygląda jak casting do jednego z programów rozrywkowych. Z tą różnicą, że nikt nam nie nakleja żadnych numerów, i nikt nie ma pojęcia co to znaczy casting. Ot zwykły nabór do radia. Pierwszego, komercyjnego, nowoczesnego, pewnie takiego, jak z amerykańskich filmów. Oczami wyobraźni chyba wszyscy widzimy się za parę tygodni w nowoczesnych brykach, z harmonią kasy w kieszeni, zadając szyku na salonach. Przystanek Alaska tylko na wypasie. Tacy chłopcy z radiowej ferajny. Cały świat legnie nam u stóp.

Zbliżamy się do biura. Kolejka przesuwa się w miarę sprawnie. Wychodzący ludzie zdają relacje znajomym z tego, co dzieje się za drzwiami.
Wiesz generalnie pytają o duperele, nic konkretnego – z lekką nonszalancją w głosie relacjonuje ktoś stojącemu obok nas chłopakowi
Ale o co pytali
O muzykę, filmy … ale mam wrażenie, że się nie znają … a i jeszcze o sprawy bieżące… politykę i takie tam …
O matko – jęknie nasz sąsiad.
On jęczy – o matko!? Wygląda jak młody bóg, ubrany w modne ciuchy przywiezione pewnie z Berlina, postawny, wygadany. Cały czas pytluję za znajomymi w kolejce. A widziałeś … a słyszałeś… a czytałeś … mój wujek przywiózł mi nową płytę … a to widziałeś … taaa widziałem mam na VHS … niestety kiepskie …

Na VHS to mam nagrane kilka klipów z programu Bliżej świata (takie telewizyjne okienko na świat, emitowane w niedzielę) i skecze Bennego Hilla. Patrzę na znoszoną kurtkę wojskową Komara i swoją starą jeansową bluzę, na nasze turystyczne traperki przerobione na glany. (buty miały szare wykończenia i musieliśmy je przemalować farbą na czarno, żeby jakoś wyglądały)
Ale ale … co to my oglądaliśmy ostatnio … aaaa o 2 w nocy u Siwego (jako pierwszy miał założoną w bloku kablówkę) Rattle And Hum na Filmnecie. Jest czym zadać szyku. No nie mam pytań. Komar chyba też ma już powoli dosyć.

Idę po fajki do kiosku – mówi
No co ty …
Ale zaraz wrócę
Jestem w środku. Kilka osób rozwala się leniwie na kanapach. W samym końcu wielkiego pokoju, za biurkiem siedzą cztery osoby. Egzaminatorzy, wtedy jeszcze nie powiedziałbym jurorzy. Lekko znudzeni. Nawet nie podnoszą wzroku kiedy siadam na krześle. Wiadomo … są tu już Bóg wie ile, a końca nie widać.

Patrzę na nich i próbuję wywnioskować po wyglądzie co się może stać.
Jurek Michalski – na pierwszy rzut oka miły, jowialny facet, no brat łata po prostu (później jeden z dyrektorów radia)
Hanka Bednarek – o cholera, wie czego chce ta babka. Swoim zachowaniem, ubiorem, aurą … no sobą samą, sprawia wrażenie, jakby cały artystyczny świat był z nią na Ty i spotykał się w jej kuchni (nasza dyrektor programowa)
Tomek Kona – roześmiany, pogodny, facet, z rozpiętą zawadiacko koszulą pod szyją , modny (jak na tamte lata) garnitur, dwudniowy zarost – no biznesmen pełną gębą (współwłaściciel radia i jeden ze sprawców całego zamieszania)
Andrzej Kraszewski – trochę taki grzeczny student, okularki, koszulka zapięta, tym razem, pod szyją, sweterek … No będzie ciężko … alarm … alarm na sali jest chodząca encyklopediaaaa … (pierwszy szef muzyczny i jeden z dejotów stacji).

Tu informacja, chyba ważna. Dejot to określenie utworzone przez Tomka, który za jakiś czas będzie do nas mówił na zebraniach, z wrodzoną wrażliwością i łagodnością 🙂 – Didżeje to siedzą w modnych klubach na południu Francji, a wy tu jesteście zwykli dejoci, co to mogą najwyżej móc chcieć. Do roboty! Czasem myślę, jak wiele, w moim stylu kontaktów z pracownikami dziś, nauczyłem się od Tomka :).

Ale uwaga. Jak elektron krąży po sali jeszcze jeden człowiek. Czarne okulary, elegancka fryzura, wymuskany, apaszka pod szyją, taki sharp dressed man. Podchodzi, odchodzi. Na cholerę mu ta walizka przy uchu, do której cały czas gada. A … to telefon, jakiś komórkowy, tak mówią, czyli niepotrzebny gadżet bogaczy. No w dupach się poprzewracało. (Andrzej Wodzyński – drugi ze współwłaścicieli)

Padają pierwsze pytania. Taka gra wstępna, ale gra wstępna, która nikogo nie interesuje poza mną. Pytają bo muszą. Sprawiają wrażenie jakby już wszystko widzieli i słyszeli.

A co robisz – uczysz się, studiujesz, pracujesz …
Tak – mówię cicho, bo w tych okolicznościach przyrody chyba nie ma się czym chwalić … skoro nawet nie wywiesili ogłoszenia … – Medycynę …
MEDYCYNĘ !!!?
Nooo … no tak wyszło – odpowiadam raczej bez entuzjazmu, przybity ich reakcją.
W sali, w której panował lekki szum cichych konwersacji, zrobiło się jakby spokojniej. Ktoś dopytuje teatralnym szeptem:

Co się stało ?
Koleś studiuje medycynę – odpowiada sąsiad
O kurwa …

Tu na chwilę opada kurtyna, a w mojej głowie pojawia się obrazek z roku 1990. Siedzimy z rodzicami w domu, w kuchni. Właśnie poinformowałem ich, na miesiąc przed egzaminami wstępnymi, że nie idę na medycynę. Jestem do cholery humanistą! Nie będę pustakiem, wkuwającym książkę telefoniczną na pamięć. Kocham poezję, teatr i będę zdawać do szkoły aktorskiej … i bo tak.

Synku – spokojnie zaczyna tata – tyle lat się przygotowywałeś, te korepetycje, tyle nauki, zarwane noce, wszystko masz już w jednym palcu, nie przekreślaj tego jedną nieprzemyślaną decyzją.
To wpływ tego Komara, namieszał mu w głowie – dorzuca swoją piłkę, jak wytrawny quarterback, mama
Mam wrażenie, że ziemniaki, które obiera już się ugotowały … w mundurkach.

Pomyśl – rozchmurza się tata, w ktorego oczach wstaje słońce na powitanie machiawelicznego planu – Zdasz spokojnie na medycynę, nie pójdziesz do wojska i będziesz miał rok …
… na spokojne przygotowanie się do szkoły aktorskiej – dorzuca mama, która wyczuwając intencje taty, oddycha z ulgą – Przecież wiesz ile czasu trzeba poświęcić, aby się tam dostać… prawda?
Musisz opanować sporo tekstów
Przeczytać więcej książek
Może jakieś korepetycje
Spróbujemy jakoś to wszystko na spokojnie przygotować
No wręcz wyjadają sobie z dziubków te wspaniałe pomysły. Prawie już zorganizowali sztab WIELKIEGO PRZYGOTOWANIA DO ZDANIA DO SZKOŁY AKTORSKIEJ ICH SYNA.

No, ale to jest argument. Ziarno umiejętnie podrzucone przez tatę kiełkuje, oj kiełkuje. Ciężko się z tym nie zgodzić. Coś tam jeszcze mamroczę pod nosem. Wiadomo, przytaknąć rodzicom od razu nie można, ale w sytuacjach zero jedynkowych ich porady zawsze były trafione. Ci rodzice … eh … zawsze mają rację, jakby sami przeżyli coś w swoim życiu :). W głębi duszy wiem i czuję, że mają rację. Odchodzę, wrzucając kilka znamiennych dla każdego pokolenia frazesów: nie rozumiecie co czuję, nie znacie mnie, nie czujecie jak ja i kluczowy, taki gwóźdź kończący rozmowę – co wy zresztą w ogóle wiecie. Niezmienna sztafeta buntu od stuleci trwa 🙂 i kręci się że ho ho.

I zobaczysz – dodaje niezrażony tata – ta medycyna może być jeszcze kluczem do niejednych drzwi …
I bum! No właśnie siedzę ! No właśnie siedzę i widzę ten klucz!!! Jak ja go widzę!!! Jaki ten klucz fantastyczny!!!Widzę chyba wszystkie klucze we wszechświecie. Właśnie, właśnie chyba zakończyłem spotkanie!!! Żałosne!!! Jezuuuu jak stąd uciec. Powiedziałem tylko gdzie studiuje i pozamiatane.

MEDYCYNĘ ?! – oni ciągle zawieszeni w tym pytaniu
To niesamowite – uśmiecha się Hanka po chwili – student medycyny no no no
Pierwszy raz widzimy kogoś takiego tutaj – dorzuca Tomek z widocznym rozbawieniem.

Jurek uśmiecha się szeroko. Mam wrażenie, że się obudził. Spotkanie zmienia się w ciągu jednej sekundy. Ciekawe. Tym razem, ich oczy patrzą na mnie. Znudzenie gdzieś na chwilę zniknęło. Andrzej atakuje pytaniami muzycznymi. Chyba dobrze się bronię. Ha! Wieczory spędzone przy radio były najlepszym uniwersytetem muzycznym. Hanka sprawdza znajomość świata za oknami, polityki. W końcu nie bez powodu czytam codziennie Gazetę Wyborczą, to coś tam wiem.

Tak na marginesie, przez jakiś czas po okrągłym stole, zbieram każdy egzemplarz gazety. Nie mogę uwierzyć, że komuchy tak wszystko puszczą płazem. Na pewno jeszcze wszystko odkręcą i będzie jak dawniej. Te egzemplarze będą białym krukiem. Tata mówi mi – synku to tylko gazeta, a nie bibuła. Ja tam swoje wiem. Młody człowiek zawsze jest konspiratorem. Szczególnie jeśli przeczytał za dużo książek o AK-owcach. Romantycznie nierozważny :). Schowamy wszystko do piwnicy i będziemy organizować tajne komplety … a jak!

Dopiero kilkanaście tygodni po wyborach – wywożę pół pokoju na makulaturę.

Nie pamiętam już wszystkich pytań, jakie popłynęły tamtego dnia w moją stronę. Siedzę i próbuje walczyć. Chyba jestem trochę spocony i lekko zmęczony. Rozmowa mocno się przeciąga. Andrzej Wodzyński, prawie niezauważalnie, pojawia się przy biurku, odkłada na chwilę skrzynkę od ucha i szepcze do Tomka, że jeszcze sporo osób czeka.

Żegnamy się. Zadzwonimy do ciebie… No odezwiemy się… Damy znać… Takie standardowe teksty, którymi łatwo zbyć petenta, żeby miał poczucie sukcesu … albo nie zdawał sobie sprawy z porażki.

Wychodząc mijam rozgadaną grupę ludzi. Za plecami słyszę:

No trochę długo z nim gadali
Aha … no tak, jakby chcieli go wyciągnąć
Trochę tak, ale miły koleś … w sumie …

Przed klatką schodową spotykam Komara. Oczywiście kupił fajki …na sztuki. Na całą paczkę raczej nie było nas stać.

I jak – pyta
Eeeee – odpowiadam – Chodźmy do parku, na mostek.
I to jest myśl! Dzwoniłem z budki do Gregora. Właśnie udało mu się skombinować, w kolonialnym sklepiku osiedlowym, piwo … niemieckie!
Nieemieeckie … noooo to jest o czym rozmawiać 🙂