Notes cz.1 Ogłoszenie

Ciężko nagle usiąść i rozpocząć wspomnienia. Z jednej strony to wszystko było wczoraj. Z drugiej pewne wspomnienia się jakoś zatarły. Nie obiecuję, że wszystko jest obiektywnym spojrzeniem na rzeczywistość … ot po prostu wspomnienia starszego swą młodością pana …

Zacznijmy od banału … zawsze chciałem pracować w radio. Ha … każdy może tak napisać. Jednak każdy radiota, z tamtych czasów może o sobie powiedzieć w podobny sposób. Radio to było coś! Telewizja kłamała :), a radio potrafiło przez muzykę przekazać coś więcej. Zresztą jaka telewizja… te kilka godzin programu, wypełnionego propagandą sukcesu i tylko w sobotę, po powrocie ze szkoły jakiś rozrywkowy program, czasem amerykański film. (nie znaliśmy pojęcia weekendu i…. tak! … w soboty chodziło się do szkoły)

Moje pierwsze radio to wielki monofoniczny tranzystor … chyba Meridia, albo jakoś tak. Leżał na półce w wersji horyzontalnej, tak jak widziane przez mnie w Pewexie wieże. Z odbiornika wychodził kabel prowadzący do głośnika (zmontowanego przez mojego tate) i drut dołączony do wysuwanej anteny, aby wzmocnić odbiór. Początkowo nie jarałem się muzyką. Pierwsze audycje to słuchowiska. Najpierw te dla dzieci, a później poważniejsze. Do dziś pamiętam uczucie jakie wywołała we mnie „Wyspa Pingwinów” Anatola France. Zetknięcie się z masą sugestywnych dźwięków, głosów zostawiło ślad. Nawet kiedy później przeczytałem książkę, nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak tamte wieczory, kiedy czekałem na kolejny odcinek powieści.

Dorastałem i zaczynałem szukać po falach … Trójka, Rozgłośnia Harcerska, wieczory płytowe w Dwójce. To było coś.

W tym czasie Meridia zmieniła się w wyrwany tacie 🙂 magnetofon szpulowy ZK 140 T, oczywiście monofoniczny, a później rewolucja … na mojej półce ląduje wielkie bydle. Stereofoniczny magnetofon szpulowy Aria, a do tego stereofoniczne radio Amator 3 (na które zbierałem pieniądze tygodniami, sprzedając butelki i makulaturę, a drugą połowę dołożyła babcia Handzia– och babcie jaki smutny byłby bez nich świat).

I nagle ten świat stanął w ciągu jednego wieczora. Zatrzymał się, kiedy usłyszałęm ….. szszzszzz kanał lewy , szszszszzzzz kanał prawy. Coś, co było opowieścią i legendą miejską, stało się faktem. Stereofoniczny dźwięk wlał się do mojego pokoju na Bałutach.

Nagrywałem, jak chory na muzykę. Nie znałem wielu nazw zespołów. Żeby poznać trzeba było nagrać. Potem można było skasować. Na szpule wpadało wszystko od Dire Straits po Modern Talking, od Roya Orbisona po Vangelisa. Chyba w tym czasie zorientowałem się, że te brzydkie czarno białe gazetki, to nie solidarnościowa bibuła leżąca w naszym domu, ale pismo Non Stop, które prenumerował mój tata.

Marzyłem żeby kiedyś siedzieć przed mikrofonem i mieć w ręku płytę, taką prawdziwą z zachodu 🙂 i zapowiedzieć jej emisję w radio. Jednak prawdopodobieństwo spełnienia wówczas marzeń było tak duże, jak znalezienie świetlnego miecza przed klatką. Myślałem, że aby pracować w radio trzeba mieć ukończone jakieś specjalne studia i zapisać się do partii …

Niezrażony wysokimi wymaganiami rozpocząłem jednak nagrywanie swoich pierwszych programów. Opus pozwalał na miksowanie ścieżek i wgrywanie dodatkowych dźwięków. Stary pierdzący lekko mikrofon na jednej, ścieżce muzyka na pozostałych. I powstaje program. Jak się łatwo domyśleć stworzone dzieła były genialne … na tyle że nikt ich nie usłyszał :).

Magnetofon pozwalał również na robienie miksów piosenek, do których w swych programach zachęcał Bohdan Fabiański. Robiłem! … a jaaak i wysłałem na konkurs …i nawet dostałem jakieś wyróżnienie, którym była emisja w radio. Ufff …. Mamo !!! Tato !!! w radio leci mój mixxxxx!!! Synuś o tej porze, posłuchamy jutro… Jak jutro … no dobra dobranoc. Już wtedy w użyciu były – te słuchawki – z długi kablem, o których wspominałem przy okazji tekstu o Sex Pistols.

Mój wielki sukces nie spotkał się ze zrozumieniem kolegów:

wczoraj u Fabiańskiego leciał mój mix
taaa i co jeszcze
naprawdę !
eee niemożliwe
chodźcie do mnie to wam puszczę
taaa cwaniak nagrałeś sobie…

Magnetofon szpulowy na dłuższą sprawę nie był najlepszym rozwiązaniem. Wszyscy wokół mieli kaseciaki. Byłem niekompatybilny z otoczeniem. Synku – mówił tata – oni po prostu nagrywają muzykę w wersji urągającej wszelkim standardom. My na szpulach mamy prawdziwą ferie dźwięków. To prawda. Taśma szpulowa miała dużo lepsze parametry niż kasetowa.

Po co mi jednak jakość krystaliczna, skoro na imprezy, żeby zagrać swoje kawałki, musiałem taszczyć wielkie bydle, w walizce. Inni zabierali kasety.

Niedźwiecki, Kaczkowski, Wiernik, Rogowiecki, Szachowski, Miecugow, Wojciechowski, Sztompke, Fabiański … Bogowie eteru nadają, a ja przez te szpule nie mogę pokazać tego innym.

Chwilę to trwało zanim moja mama przekonała tatę… a przekonanie w tamtych czasach to nie wszystko. Jak załatwić wieżę z kaseciakiem, skoro w sklepie można kupić ocet, a ceny z Pewexu były poza zasięgiem.

Jednak w „tamtych czasach” można było zorganizować (przy odpowiedniej ilości zielonych biletów) wszystko. Można było również ruszyć głową i podziałać. Znajomy znajomego ma talon na wieże, ale nie ma roweru. Ktoś z chęcią pozbył by się roweru, za kilka kartek na mięso. A my akurat mamy te kartki. Tu odezwa…. : Tato jesteś Wielki za to!

Pewnego pięknego dnia na półce pojawiła się piękna wieża Unitry (taka firma, wtedy kultowa).

Radio przynosiło coraz to nowe propozycje muzyczne. W liceum istniała już giełda. Długie przerwy, na których z wielkiego kaseciaka Siwego sączyły się najlepsza muza. Nasz świadomość muzyczna podnosiła się z każdym dźwiękiem. Każdy coś przynosił. To co nagrał z radia, co przywiózł wujek z delegacji. Komar, Bluesman, Ziemek zarażali nowymi kawałkami i zespołami. Z radia płynęły rewelacyjne doznania. Beatles, Stonesi, punk, Velvet Underground, Hendrix, B52’s…

… na dwójce trwa konkurs muzyczny. Dzwonią jakieś dziwne persony jedno pytanie i do usłyszenia. Spróbuję … a jak … kiedyś trzeba się odważyć … odbiera miła pani … proszę poczekać zaraz przełączę do studia … pierwsze pytanie … drugie … piąte … jeszcze chwila i wygram … szóste jest poza zasięgiem … do usłyszenia nasz czas antenowy minął, do usłyszenia za tydzień … i to już koniec ??? … z emocji nie mogę nawet myśleć … co mi po tej kompaktowej płycie skoro i tak nie ma na czym jej odtworzyć … ale byłem w radioooooooo … na antenie !!! … wszyscy mnie słyszeli !!! …

no nie … dzwonię …
Komar słyszałeś
co?
mnie
gdzie
w radio
jaja sobie robisz, koleś nie brzmiał jak ty
to byłem jaaaaaa
dobra widzimy się za pół godziny na moście w parku
dobraaa … cześć …

No radio nie było mi chyba dane :).

Jest 1992. Na kilku uczelniach pojawiło się ogłoszenie:

Jeśli znasz się na muzyce
Jest ona Twoją pasją
i chciałbyś pracować w Pierwszej w Łodzi Komercyjne Stacji Radiowej
przyjdź na spotkanie

Na Akademii Medycznej nikt tego ogłoszenia nie powiesił. Wiadomo studenci medycyny potrafią w godzinę nauczyć się książki telefoniczne na pamięć, ale żeby coś więcej …

Na szczęście Gulcia studiuje na uniwerku … dzwoni:

czytałeś ?
co?
ogłoszenie o naborze do radia
a gdzieee?
u nas wywiesili … musisz pójść
u nas nie, ale pomyślimy …

Wieczorem na moście (miejsce gdzie się spotykaliśmy paczką znajomych) dyskusja w najlepsze. Przecież to nie dla mnie, odpieram ataki przyjaciół. Komar podejmuje decyzje:

jeśli masz jaja to jutro pójdziemy razem
doobraaa … spróbujmy…