SMOKE & JACKAL
Jednym z muzycznych odkryć ubiegłego roku, którym chętnie dzielę się z moimi słuchaczami, był debiutancki album MONA. Fuzja przepięknych gitarowych dźwięków, wyśpiewanych, z niezwykłą ekspresją, przez Nicka Browna. Ale nie o Monie będzie dziś mowa.
Latem tego roku, spotkałem Nicka podczas Rock In Wrocław, gdzie występowała MONA. Po koncercie, popijając drinki, porozmawialiśmy chwile o muzyce. Nick spytał czy kojarzę młodego Followilla. Odpowiedziałem, że raczej taaak :)), jak większość ludzi interesujących się dobrą muzą. Nick uśmiechnął się i powiedział – a wiesz bo ostatnio trochę nawaliliśmy się u mnie w domu i nagraliśmy, takie coś i nie wiem, czy to ma jakąś wartość.
To „takie coś”, to EP No. 1 Smoke & Jackal, krótki album, który właśnie ujrzał światło dzienne. Projekt stworzony spontanicznie przez przyjaciół: Jareda Followilla (KingsOf Leon) i Nicka Browna (MONA). Zaledwie sześć numerów. Delikatnych, ulotnych, czasem lekko zakręconych.
Niektórzy brytyjscy krytycy, już przypięli projektowi łatkę – banalnie ohydne treści ubrane w dźwięki, które mógłby stworzyć twój chomik. Takie opinie, kolportowane głównie przez dziennikarzy NME, powstały prawdopodobnie pod wpływem kontrowersyjnego tekstu No Tell, nagrania promującego wydawnictwo. Co zrobić… kiedy jest się żurnalistą NME, to człowieka stać na wypasione chomiki 🙂 i efektownie miażdżące recenzje.
W jednej z wypowiedzi Nick stwierdził: – Nasza współpraca udała się, ponieważ podeszliśmy do niej na luzie, nie było między nami tarć. Dużo rozmawialiśmy, niczyje uczucia nie zostały skrzywdzone. Po prostu wszystko ułożyło się jak powinno. Udało nam się uchwycić nastrój zabawy i brzmienie tamtej chwili.
Chwila zakrapiana winem (i pewnie nie tylko) trwała podobno tydzień. Jak sami opowiadają pierwsze dwa kawałki powstały od razu pierwszej nocy, kolejny dzień później.
-Byliśmy obaj podekscytowani efektem, ale ponieważ nagrywaliśmy lekko pijani, postanowiliśmy dać komuś do posłuchania, żeby na spokojnie ocenił naszą pracę – mówi Jared – naszym znajomym podobało się bardzo i to dało nam kopa do dalszej pracy.
Kolejne nagrania powstawały podczas następnych spontanicznych spotkań wzmacnianych winem.
– Chcieliśmy sobie udowodnić – mówi Nick – że dwóch dobrych kumpli, na luzie, bez zobowiązań, może stworzyć coś, co spodoba się innym. Chcieliśmy oddać nastrój tych beztroskich chwil.
Może właśnie dla tego nagrania nie są przeprodukowane, mają surowe, ascetyczne brzmienie. Rewelacyjne, lekkie, pulsujące linie basu. Delikatnie łaskoczące, czasem rzężące partie gitary i głos Nicka, który zawodzi, płacze, a chwilami szepcze wprost do ucha. Niektóre szepty, jak ten w No Tell, raczej nie do powtórzenia dzieciom. Kiedy słuchasz tych kawałków masz wrażenie, że za oknem ciągle przepięknie zachodzi słońce, a wszystkie dźwięki, głosy, chórki rozpływają się w rozlewającym leniwie mroku. Gdzieś z oddali nadciąga mgła i słychać krzyk szakala …